czwartek, 30 maja 2013

001

~ ~
   Jedyną rzeczą jaką zaprzątałem sobie głowę przez cały dzień była Ona. Zawsze siedziała na samym końcu klasy, odosobniona i niedostępna. Sprawiała nawet wrażenie agresywnie nastawionej do życia, ludzi, świata.  Wiem jednak, że Ona nie jest zła...może nawet tylko taką gra. Laura, tak miała na imię.
   Zaraz po szkole postanowiłem dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Wsiadłem więc w ten sam autobus, którym jechała. Ciągle zainteresowana tym co działo się za szybą. Nawet nie zauważyła mnie...wpatrzonego w nią jak w obrazek. Autobus zatrzymał się. Dziewczyna automatycznie wstała i wyszła, a za nią ja. Podążała  płynnym krokiem w stronę parku. Usiadła na ławce w cienistym miejscu i włożyła do uszu słuchawki, a z torby wyjęła książkę. Patrzyłem na nią przez cały czas. Delikatnie wodziła palcem po stronach lektury. Po kilkunastu minutach wpatrywania się w Laurę postanowiłem dosiąść się do niej. Na początku nie zauważyła mojej obecności, ale kiedy się zorientowała szybko odsunęła się ode mnie.
- Nie gryzę. - uśmiechnąłem się, ale nie uzyskałem odpowiedzi.
- Jestem Niall. - przedstawiłem się po chwili, podając jej rękę.
- Laura. - spojrzała na mnie chłodno.
- Co czytasz? - zagadnąłem ją.
- Tysiąc wspaniałych słońc. - powiedziała oschle.
- Ciekawa jest. - skwitowałem.
- Czytałeś? - Laura nagle oderwała wzrok od kartki i popatrzyła na mnie z zainteresowaniem.
- Tak, niedawno. - pochwaliłem się.
- Przepraszam, za moje zachowanie ale nie jestem dziś w humorze. - po raz pierwszy zobaczyłem na jej twarzy uśmiech.
- Nic się nie stało. Może w ramach przeprosin zaprosisz mnie gdzieś? - zaproponowałem.
- Nie dziś...chciałabym, ale nie mogę...muszę już wracać. - pożegnała się i znikła w tłumie.
*
   Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Wewnątrz było chłodno. Zaparzyłam kubek herbaty i zrobiłam sobie kanapkę, z którą schowałam się w cichym pokoju na piętrze. Przelotnie spojrzałam na świeże rany i szybko zasłoniłam je swetrem. Szczelnie się przykryłam i zasnęłam...
   Pukanie do drzwi przerwało moją drzemkę. Zwlokłam się ze schodów i otworzyłam je. Przed nimi zastałam listonosza.
- Dzień dobry, jest może pani Meryl?
- Nie...jest w pracy. Coś przekazać?
- Mam dla niej paczkę. Zostawię ją, tylko musi pani podpisać to potwierdzenie.
- Tak, oczywiście. 
Paczkę zostawiłam na kuchennym blacie a sama powędrowałam do salonu, aby obejrzeć coś w telewizji. WYPADEK, STŁUCZKA, NOWE USTAWY, MATKA ZOSTAWIŁA DZIECKO....ten świat jest taki nudny...codziennie nudna codzienność. Życie samo nas zanudza...
Odkąd odszedł tata nic nie jest jak dawniej. Wszystko straciło sens. Nie mam dla kogo żyć...jestem nędzą marionetką w rękach ludzi, którzy mną pomiatają. Zegar wybił siedemnastą, szybko złożyłam koc i znikłam w otchłani mojego pokoju pełnego snów i marzeń, w którym zło nie istnieje. Słyszę otwieranie drzwi...ONA...moja "matka". Weszłam ponownie pod kołdrę, która była moją tarczą i dałam się porwać w otchłań muzyki, która nadaje kolory mojemu życiu.
*
   Do szkoły przyszedłem jak najwcześniej, aby zająć miejsce zaraz obok Laury. Niestety tego dnia nie przyszła...kolejnego też nie...i następnego. Dowiedziałem się, że wylądowała w szpitalu. Zaraz po szkole wsiadłem w autobus i pojechałem do szpitala św. Marka. Zobaczyłem ją zapatrzoną i nieobecną. 
- Hej. - powiedziałem głośno i usiadłem obok niej.
Dziewczyna podskoczyła z zaskoczenia i utkwiła swoje oczy w moją postać.
- Co ty tu robisz? Czemu nie w szkole? - uśmiechnąłem się, nie uzyskałem odpowiedzi.
- Podobno jutro wychodzisz? To było odwodnienie tak? - przechyliłem się w jej stronę.
- Żyjesz? - pomachałem rękoma przed jej twarzą.
- Dobra...słuchaj! Jadę do Ciebie przez pół godziny bo są jak zwykle korki. Kupuje Ci dobre jedzenie, chociaż sam bym je chętnie zjadł! Przychodzę tu, chociaż nienawidzę szpitali, więc proszę Cię...popatrz na mnie choć przez minutę! Ktoś się o Ciebie martwi! - zdenerwowany obróciłem się na pięcie i już miałem wychodzić, kiedy usłyszałem jej melodyjny głos.
- Zostań. Proszę... - podniosła się i chciała iść w moim kierunku.
- No dobra. - usiadłem na krześle obok i rozpakowałem torbę ze słodyczami.
- Czemu tu przyszedłeś? - zapytała i wlepiła we mnie smutne oczy.
- Bo się martwiłem. - chciałem dotknąć jej dłoni, ale szybko je odsunęła.
Wtedy zobaczyłem blizny. Rozciągały się od nadgarstków aż do łokcia. Niektóre jeszcze świeże, sprzed kilku dni. Laura zorientowała się, że je zobaczyłem i natychmiast schowała rękę pod koc.
- Czemu to robisz? - wstałem i cały poczerwieniałem.
Natychmiast straciłem z nią kontakt wzrokowy.
- Nie rób tego...błagam. - po jej bladym policzku spłynęła łza, za nią druga i trzecia.
Przytuliłem ją.
*
   Chciałam mu podziękować, za to że był przy mnie, kiedy JEJ nie było. To on odebrał mnie ze szpitala, bo ONA pracowała. Jednak nie potrafiłam z siebie nic wydusić. Dni mijały szybko. Jeden za drugim. Każdy dzień spędzony sama, mimo że Niall proponował mi wiele...ale ja nie chciałam...choć w głębi duszy błagałam aby gdzieś mnie wziął, wyrwał ze szponów samotności. Znam na pamięć wszystkie czynności jakie codziennie wykonuje...jestem robotem, który nie potrafi się wyrwać z transu.
   Był wtorek. Deszcz spływał strugami po szybach. JEJ nie było. Wyjechała w delegację. I wtedy przyszedł on. Stanął w drzwiach i przytulił mnie. Poczułam jego delikatne perfumy, przemoknięty podkoszulek, silne ciało. Powoli się poddaje, rozmawiam, pokonuje bariery, a on mi w tym pomaga.

   To już dwa tygodnie od kiedy ostrze żyletki nie muskało mojego ciała. Jeszcze nigdy na tak długo się z nim nie rozstawałam. Wszystko zawdzięczam mu. Był ze mną codziennie. Rozśmieszał, rozmawiał mimo iż jestem trudnym kompanem do takich spraw.






   

1 komentarz:

  1. To jest cudowne! Mogłabyś mnie informować na Twitterze? Horanek_xo ;) pisz dalej koooochaaam :*

    OdpowiedzUsuń